Gorące czary klasy A. Musical Fidelity A1
Wzmacniacze w klasie A są zwykle duże, nawet bardzo duże, chociaż wcale nie wykazują się wysoką mocą. Dlaczego - wiedzą wszyscy, którzy chociaż trochę liznęli techniki. Wysoki prąd spoczynkowy, polaryzujący tranzystory, oznacza duży pobór energii również wtedy, gdy wzmacniacz gra bardzo cicho… a nawet nie gra wcale. Oczywiście pobierana z sieci zasilającej energia elektryczna, jeżeli nie płynie do głośników, musi zamienić się w inną formę energii, i jest to zwykle ciepło.
Sprawność energetyczna - stosunek mocy elektrycznej oddawanej (użytecznej) do pobieranej - układu w klasie A jest więc bardzo niska. Oznacza to nie tylko wysoki koszt energii, ale sam fakt, że w większości zamienia się w ciepło (w epoce ocieplenia klimatu!) wywołuje przykre skutki - wymaga zbudowania urządzenia, które będzie to ciepło zdolne efektywnie oddawać (a to kolejne koszty), jak też powoduje szybsze zużycie się elementów wrażliwych na wysokie temperatury (głównie kondensatorów). Mimo to są chętni - najbardziej wymagający i dostrzegający brzmieniowe zalety klasy A (lub choćby wierzący, że klasa A z założenia brzmi lepiej).
Wzmacniacz A1 nie był i nie jest jedynym wzmacniaczem w klasie A, ale jego wyjątkowość polega na umiarkowanej wielkości. Mogłoby to rodzić podejrzenia, czy rzeczywiście wzmacniacz pracuje w klasie A, bowiem zdarzały się konstrukcje, które tylko jako A-klasowe przedstawiano, a w rzeczywistości pracowały w klasie AB, jednak w tym przypadku co do tego nie ma wątpliwości - gruntownie przebadany został zarówno oryginalny A1, jak też jego najnowsza wersja. Laboratorium AUDIO porównało obydwa egzemplarze.
Jak udało się zaprojektować „kompaktowy” wzmacniacz w klasie A? Po pierwsze moc wyjściowa jest umiarkowana, deklarowana przez producenta to 2×25 W, podczas gdy tej wielkości wzmacniacz w klasie AB miałby kilka razy większą, a nowoczesny wzmacniacz w klasie D - setki watów. Mimo to potrzebne było specjalne rozwiązanie. Otóż radiatorem odprowadzającym ciepło jest cała górna ścianka, która już niedługo po podłączeniu do sieci nagrzewa się do temperatury 70°C; ponieważ jednak wzmacniacz stale pobiera z sieci ok. 100 W, więc jeżeli część tej mocy zamieniamy na elektryczną moc wyjściową („gramy”), to nieco mniej niż początkowo zamienia się w ciepło… i radiator jest odrobinę chłodniejszy!
Mimo to więcej niż 27 W (z każdego kanału) nie wyciśniemy, a i to pod warunkiem obciążenia impedancją 8 Ω. Przy impedancji 4 Ω moc spada do 17 W, co jest nietypowe dla „porządnych” wzmacniaczy tranzystorowych, które przy niższych impedancjach moc zwiększają (znacznie zwiększając prąd nawet przy pewnym spadku napięcia), ale tutaj większy prąd oznaczałby jeszcze większą temperaturę, czemu trzeba było zapobiec.
Charakterystyki częstotliwościowe swobodnie pokrywają pasmo akustyczne, ze spadkiem -3 dB daleko poza nim, przy 64 kHz.
Natomiast spektrum zniekształceń harmonicznych, które w dużym stopniu określa charakter brzmienia, jest dość emocjonujące… Pojawia się wysoka (–57 dB) druga harmoniczna, czym jeszcze się nie martwimy, wiedząc że parzyste harmoniczne mniej szkodzą niż nieparzyste, ale trzecia też jest wysoka (–62 dB), a powyżej –90 dB wychodzi jeszcze piąta. To sytuacja często spotykana we wzmacniaczach... lampowych, które wcale nie zawsze, wbrew teorii, promują tylko parzyste.
Charakterystyka THD+N w funkcji zniekształceń wygląda nietypowo (dla ogółu wzmacniaczy tranzystorowych, a znowu podobnie do wzmacniaczy lampowych), bowiem minimalna wartość nie pojawia się przed przesterowaniem, ale znacznie niżej, a powyżej powoli rośnie. To jednak jest zjawiskiem raczej korzystnym.
Przy tak niskiej mocy na bardzo wysoką dynamikę nie ma co liczyć, ale może chociaż odstęp od szumu jest znośny? Jeżeli również pod tym względem A1 upodobniłby się do wzmacniaczy lampowych, raczej by to nas nie ucieszyło. Na szczęście jest inaczej, chociaż znowu ciekawie. Wzmacniacz ma dwa tryby czułości - w trybie Normal wynosi ona 250 mV, jest więc bliska dawnemu standardowi, a w trybie Direct (wówczas omijamy jeden ze stopni wzmocnienia) spada do 900 mV - to jednak wartość bliska nowoczesnemu trendowi w projektowaniu wzmacniaczy, który wynika z wysokiego (2 V) poziomu napięcia wyjściowego współczesnych urządzeń źródłowych. Ustalenie niskiej czułości niemal zawsze obniża poziom szumów wzmacniacza, dzięki temu w trybie Direct wynosi doskonałe 90 dB, ale i w trybie Normal całkiem niezłe 84 dB; dlatego dynamika wyniosła odpowiednio 104 dB i 98 dB.
ale niektóre elementy trzeba było wymienić,
a niektóre rozwiązania poprawić
Współczynnik tłumienia znowu przynosi reminiscencje wzmacniacza lampowego… wynosi 32 w odniesieniu do 8 omów, a więc tylko 16 do 4 omów.
Oryginalny, ale lekko wyremontowany A1 (wymienione kondensatory i potencjometr głośności) miał bardzo podobną moc, szerszą charakterystykę przenoszenia (–3 dB przy 92 kHz), wyższe harmoniczne… ale przede wszystkim parzyste, i podobnie niski współczynnik tłumienia. Jego słabością był niski odstęp od szumu (70 dB) powodowany zarówno wysoką czułością (0,14 V) jak też dłuższą ścieżką sygnału (na skutek niezbyt szczęśliwie zaprojektowanego przełącznika tzw. pętli magnetofonowej „tape monitor”, który w nowej wersji zamienił się w przełącznik Normal/Direct).
Mimo tych różnic można stwierdzić, że udało się „odtworzyć” praktycznie wszystkie ważne cechy oryginalnego A1, niektóre parametry poprawić, to jednak sukces wciąż względny i kontrowersyjny, określający wzmacniacz mało uniwersalny (niska moc, problemy z obciążeniem 4-omowym, niski współczynnik tłumienia), do którego trzeba starannie dobrać kolumny. Pod względem otwartości na źródła sygnału, A1 pozostaje wzmacniaczem czysto analogowym (żadnego DAC-a, a tym bardziej odtwarzacza strumieniowego), ale oprócz wejść liniowych ma też cenione dzisiaj wejście phono (dla gramofonu, i to z korekcją zarówno MM, jak i MC). Ponadto został doposażony w zdalne sterowanie.
Andrzej Kisiel