Kto zajął całą planszę
„Oni naprawdę kontrolują to, co wiemy i to, co widzimy. Kontrolują nasz wszechświat”, mówi we wrześniowym numerze „NewScientist” Ariel Ezrachi, studiujący prawa konkurencji na Uniwersytecie Oksfordzkim. Czy nie czas ograniczyć tę wszechobejmującą informacyjną dyktaturę? Być może. Tylko czy to w ogóle możliwe?
Z siły filtra, jaki nakłada na nasze władze poznawcze np. Facebook, nie zdajemy sobie sprawy. Obecnie już 44% Amerykanów dociera do informacji właśnie przez ten serwis. A jeszcze w 2013 r., wg badań cytowanych przez „NewScientist”, było ich „tylko” 31%. Nie dziwią więc obawy, że serwis Marka Zuckerberga może nie tylko kształtować opinię publiczną, ale i nią manipulować.
Jeszcze większą władzę zdaje się mieć Google, który posiada przepastne bazy danych ukazujących zachowania i zainteresowania miliardów ludzi. To dosłownie złoto, platyna i diamenty dla wszelkiego rodzaju korporacji. Google może im nas sprzedawać na wiele sposobów, a firmom kazać płacić - grożąc odcięciem od informacji, np. statystyk Google Analytics. Zwykli użytkownicy nawet nie zdają sobie sprawy, jaką wartość mają wszystkie te dane i ciasteczka, którymi znaczą swoją drogę przez Internet.
Pojawiają się pomysły rozbicia monopoli internetowych gigantów, zwłaszcza w USA, które mają bogatą antytrustową tradycję. Problem w tym, że ich usługi, przynajmniej teoretycznie, są bezpłatne - nie można więc powiedzieć, że konsument nie ma innego wyjścia, tylko korzystać z Google’a, Facebooka czy Instagramu.
Facebook bierze od każdego
Według raportu przygotowanego ok. dwa lata temu na zamówienie belgijskiej Komisji ds. Prywatności, Facebook analizuje aktywność wszystkich swoich użytkowników. Niezależne od siebie grupy badaczy z Katolickiego Uniwersytetu Leuven i Uniwersytetu Vrije w Brukseli stwierdziły, że dzieje się to dzięki pociasteczkom (cookies, plikom z zapisanymi danymi), zainstalowanym na komputerach użytkowników, które łączą się z wtyczkami serwisu społecznościowego.
W odpowiedzi przedstawiciele Facebooka wystosowali oficjalne stanowisko, w którym raport naukowców oceniony został jako „niezgodny z faktami”. Podkreślili, że autorzy badań nie kontaktowali się z nimi, aby wyjaśnić kwestie opisywane w raporcie. Belgowie tymczasem po prostu sprawdzali zmiany w polityce dotyczącej ochrony prywatności, wprowadzone przez platformę społecznościową w styczniu 2015 r. Jak ocenili, zasadniczo nic nowego one nie wniosły – zostały jedynie formalnie zmodyfikowane, a pewne reguły wyrażono nieco jaśniej niż wcześniej. Najbardziej wstrząsające były jednak odkrycia dotyczące śledzenia przez Facebooka nawet tych, którzy zamknęli konto w tym serwisie i usunęli ciasteczka. Co gorsza, inwigilacja dotyczyć miała nawet tych, którzy nigdy konta na błękitnej platformie nie mieli! Jak to możliwe?
Konto w tym serwisie da się oczywiście dezaktywować. Jednak na komputerze użytkownika pozostają ciasteczka używane do śledzenia. Jeśli odwiedzamy serwisy z tzw. wtyczkami społecznościowymi Facebooka - np. z przyciskiem „Lubię to”, wówczas ciasteczka na naszym komputerze zapisują i wysyłają dane do serwerów Facebooka. Nie musimy nawet sami klikać niebieskiego przycisku. Usunięcie cookies zapobiega temu, jednak wystarczy, że ktoś, nawet niekorzystający w ogóle z Facebooka, trafi, nawet przypadkowo, na facebookową stronę jakiejś firmy lub wydarzenia, aby jego maszyna pobrała ciasteczka i zaczynała być śledzona. Tak przynajmniej wynikało z badań belgijskich naukowców.
Teoretycznie istnieje możliwość wyłączenia śledzenia Facebooka. Służyć ma do tego strona przygotowana przez European Digital Advertising Alliance, znajdująca się pod adresem: www.youronlinechoices.com. Jednak, zdaniem badaczy, skorzystanie z niej może być nieskuteczne. Wiele firm wprowadziło co prawda praktykę usuwania identyfikatorów z ciasteczek po tym, jak użytkownik skorzysta z opcji opt-out, czyli otwarcie nie pozwoli na śledzenie, ale Facebook dopuszcza taką możliwość tylko w USA i w Kanadzie – w Europie to nie działa.W odpowiedzi na te i inne zarzuty przedstawiciele Facebooka wyjaśniali mechanizmy śledzenia w mediach amerykańskich, m.in. na łamach dziennika „USA Today”. Przyznali, że służą do tego ciasteczka i że chodzi nie tylko o użytkowników serwisu, ale każdą osobę, która z jakiegokolwiek powodu załaduje stronę w domenie Facebook.com. Jednak, jak podkreślali, logi przechowywane są wyłącznie przez 90 dni. Potem się je wymazuje. Facebook nie śledzi więc ludzi „po wieczne czasy”.
Prywatność, a raczej oskarżenia o jej skandaliczne naruszanie, to w tej chwili największy ból głowy władców Facebooka. Są jednak i inne pytania, zadawane serwisowi od wielu lat, które nigdy nie doczekały się zadowalającej odpowiedzi. Choćby kwestia doboru treści, czyli słynnego filtru przez który informacje docierają do użytkowników, wyświetlają się im w strumieniu na stronie zwanej „główną”. Algorytm odpowiadający za filtrowanie tych wiadomości w tzw. NewsFeedzie jest ciągle najpilniej strzeżoną tajemnicą firmy Marka Zuckerberga. Facebook, chroniąc go, powołuje się na reguły dotyczące tajemnicy handlowej i firmowej. Z drugiej strony, jeśli nie wiadomo, jak ta „machina” działa, a ma tak ogromny wpływ na konsumpcję wiadomości przez setki miliony ludzi, rodzi się mnóstwo wątpliwości i podejrzeń.
Niedawno naukowcy Karrie Karahalios i Cedric Langbord z amerykańskiego Uniwersytetu Illinois, wraz z Christianem Sandvigiem z Uniwersytetu w Michigan, postanowili zbadać kwestię owego algorytmu treści Facebooka. Stworzyli aplikację badawczą FeedVis, której zadaniem było włączenie do badań możliwie największej liczby użytkowników platformy. Aplikacja generuje strumień wszystkich treści pochodzących od znajomych użytkownika Facebooka. Jedna z pierwszych obserwacji badaczy była następująca: ok. 62% osób w ogóle nie zdawało sobie sprawy, że treści, które widzą na swoim facebookowym profilu, są automatycznie filtrowane. Kolejne obserwacje w bardzo silny sposób sygnalizowały nieustanne zmiany, jakie zachodzą w algorytmie. Jest tak płynny, że reguły zauważone jednego dnia następnego mogą już nie obowiązywać.
Komentując te badania, Christo Wilson z Uniwersytetu Northwestern w Bostonie powiedział: „W historii mass mediów znane były kanały o ogromnym zasięgu, ale zwykle za to, co publikowały, odpowiadał człowiek. Teraz to już twierdzenie nieaktualne.” Z drugiej strony Facebook cały czas mocno podkreśla, iż to „czynnik ludzki”, a nie automaty i algorytmy, odpowiada za ostateczne decyzje na platformie społecznościowej.
Google ścigany w Europie
Od kilkunastu miesięcy Google znajduje się pod lupą europejskich ciał antymonopolowych. Postępowanie wstępne wszczęte przez Europejskiego Komisarza ds. Konkurencji trwało przez rok - przez ten czas badano funkcjonowanie rynku oraz zbierano opinie i wypowiedzi producentów sprzętu oraz samego Google’a. Uzyskane informacje pozwoliły na podjęcie decyzji o „pisemnym zgłoszeniu zastrzeżeń”.
Komisja Europejska jest zdania, że amerykańska fi rma nadużywała swojej pozycji rynkowej w kilku obszarach, wskazanych w komunikacie przez komisarz Margrethe Vestager.
Przykładowo, producenci elektroniki, którzy chcieli dać użytkownikom wytwarzanych przez siebie smartfonów i tabletów możliwość korzystania ze sklepu Google Play, musieli instalować także moduł Google Search i ustawić go jako domyślny oraz wgrać przeglądarkę Google Chrome. W ten sposób amerykańskie przedsiębiorstwo wymuszało obecność swojej usługi oraz aplikacji na „znaczącej większości” urządzeń sprzedawanych na terenie Unii Europejskiej.
Komisja Europejska zarzuca także zmuszanie producentów zamierzających preinstalować aplikacje dostarczane przez Google’a do podpisania zobowiązania o oferowaniu Androida tylko i wyłącznie w wersji amerykańskiego giganta. Umowa, określana jako porozumienie o przeciwdziałaniu fragmentacji systemu, odcinała dostawców sprzętu od używania potencjalnie bardziej innowacyjnych i lepszych wersji Androida (który powstaje jako system open source), przygotowanych przez inne niż Google firmy.
Wyszukiwarka płaciła także „znaczące sumy” największym producentom sprzętu oraz operatorom sieci komórkowych w zamian za oferowanie urządzeń, na których zainstalowane były wyłącznie usługi wyszukiwania Google’a.
Zdaniem europejskiej Komisji, praktyki tego rodzaju mogą doprowadzić do dalszego wzmocnienia dominującej pozycji Google’a na rynku wyszukiwarek internetowych. Eurokomisarze obawiają się też, że utrudniają one konkurencyjnym przeglądarkom rywalizację z Google Chrome, a także hamują rozwój systemów operacyjnych opartych na otwartym kodzie źródłowym Androida i ograniczają możliwość rozwoju nowych aplikacji i usług, które mogłyby one oferować.
Google bez zbędnej zwłoki, wiosną 2016 r., odpowiedział przygotowanym wcześniej oświadczeniem. Przekonuje w nim, że partnerzy podpisują umowy w pełni dobrowolnie, a z Androida można korzystać bez przeszkód z pominięciem Google’a – robi tak chociażby Amazon. Producenci sprzętu mają także wg Google’a swobodę w dobieraniu przeinstalowanych aplikacji i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do programów dostarczanych przez wyszukiwarkę dodawane było oprogramowanie innego autorstwa. Google wskazało też, że Android jest darmowy dla użytkowników i producentów, jednak prace nad nim wymagają znaczących wkładów fi nansowych, które generowane są właśnie poprzez dodawane do systemu usługi.
Ostatnim z przytoczonych przez Google’a argumentów jest łatwość, z jaką użytkownicy mogą dostosować do swoich wymagań posiadane smartfony. Wyszukiwarka podaje, że na urządzenia z Androidem pobrano i zainstalowano już ponad 50 mld aplikacji różnych autorów.
Komisja Europejska nie podała, w jakim terminie chce rozstrzygnąć sprawę - prawo tego nie ustala. Zgodnie z informacjami agencji Reuters z początku października, amerykańska firma będzie musiała zaniechać nakłaniania producentów sprzętu do instalowania swojej wyszukiwarki na smartfonach i tabletach - grozi jej też znacznej wysokości kara finansowa.