Wojna nieomal trzydziestoletnia
Nowa (choć nie tak całkiem) przeglądarka Edge firmy Microsoft (1) od niedawna jest już dostępna zarówno dla systemów Windows, jak i MacOS nie w wersji beta. Oparto ją na bazie kodowej Chromium, w większości utrzymywanej przez Google’a.
Kroki podjęte przez Microsoft mogą mieć daleko idące konsekwencje, a nie są to jedyne zmiany na rynku przeglądarek internetowych, które ostatnio obserwujemy. Po pewnym zastoju coś ruszyło się w tej dziedzinie, a niektórzy mówią wręcz o powrocie przeglądarkowej wojny.
Prawie równocześnie z wejściem Edge’a "na poważnie", pojawiła się informacja o zwolnieniach w Mozilli.
- Chcąc w odpowiedzialny sposób dokonać dodatkowych inwestycji w innowacje mające na celu ulepszenie Internetu, możemy i musimy działać w ramach naszych podstawowych ram finansowych - powiedziała serwisowi "TechCrunch" p.o. prezesa firmy, Mitchell Baker. Różnie jest to interpretowane, choć niektórzy uważają, że mamy do czynienia z oznaką zwierania szeregów, a nie upadku Mozilli.
Czyżby Microsoft i Mozilla coś zrozumiały?
Wydaje się, że Microsoft uświadomił sobie, iż projekt stworzenia całkowicie własnego programu do wyświetlania stron internetowych był wspinaczką niewartą zainwestowanych sił i środków.
Zbyt wiele stron internetowych niedobrze wygląda w Edge’u tylko dlatego, że zostały zakodowane specjalnie dla Chrome’a lub Webkita Safari, bez przestrzegania bardziej uniwersalnych standardów.
Ironia losu polega na tym, że dawno temu Internet Explorer firmy Microsoft prawie całkowicie podbił sieć, ponieważ wymagał niestandardowego kodu od twórców stron internetowych. Teraz Microsoft podjął trudną decyzję – zrezygnował z własnego produktu tego rodzaju i przestawił się na tę samą technologię, która obsługuje Chrome. Ale są też różnice. Microsoft przyjmuje np. inne stanowisko niż Google w sprawie śledzenia na stronach internetowych, a także, oczywiście, zintegrował Edge’a ze swoimi usługami.
Jeśli chodzi o Mozillę, to mówimy przede wszystkim o przeniesieniu nacisku na model działania bardziej skoncentrowany na prywatności. Decyzje Firefoksa dotyczące blokowania śledzących ciasteczek zainspirowały Apple’a do jeszcze bardziej agresywnych działań w tym zakresie już w ubiegłym roku i wprowadzenia w WebKicie polityki blokowania trackerów.
Na początku roku 2020 nawet Google było zmuszone podjąć w tej sprawie jakieś działanie i zobowiązało się do ostatecznego wyłączenia plików cookie pochodzących od podmiotów trzecich.
Prywatność: nowe pole bitwy w wojnach przeglądarkowych
Nowa odsłona starej wojny toczyć się będzie najostrzej w Internecie mobilnym. Mobilna sieć to prawdziwe "bagno", a nieskrępowane śledzenie i dzielenie się danymi sprawiło, że wędrowanie po stronach internetowych w urządzeniach przenośnych wydaje się wręcz toksyczne.
Ponieważ jednak wydawcy tych stron i firmy reklamowe nie mogą naprawić sytuacji za pomocą jakichkolwiek wspólnych działań, to właśnie na twórcach przeglądarek wydaje się spoczywać odpowiedzialność za opracowanie mechanizmów ograniczających szpiegowanie. Jednak każda firma, która oferuje przeglądarki, przyjmuje inne podejście. Nie wszyscy wierzą, że każdy działa tu w najlepszym interesie internautów, a nie np. dla zysków reklamowych.
Gdy mówimy o nowej wojnie przeglądarkowej, istotne są dwa fakty. Po pierwsze, pojawiają się techniki i rozwiązania, które radykalnie zmieniają rolę reklam, ograniczają znacznie lub całkowicie ich oddziaływanie w sieci. Po drugie, nasz sposób myślenia o takiej wojnie jako o zmaganiach o udział w rynku jest w dużym stopniu nieaktualny. W Internecie mobilnym - a to, jak wspomnieliśmy, jest główne pole nowej rywalizacji - przerzucanie się na kolejne przeglądarki ma miejsce w niewielkim stopniu, a czasem jest niemożliwe, jak np. w iPhone’ie. W Androidzie większość opcji i tak jest oparta na Chromium, więc ten wybór staje się do pewnego stopnia pozorny.
Nowe wojny przeglądarkowe nie polegają bowiem na tym, kto stworzy najszybszą lub najlepszą w jakimkolwiek innym sensie przeglądarkę, lecz na tym, jakich usług oczekuje odbiorca i jakiej polityce przetwarzania danych zaufa.
Nie dokazuj monopolisto, nie dokazuj
Przy okazji warto przypomnieć nieco historii wojen przeglądarkowych, bo jest ona nieomal tak stara, jak WWW.
Pierwsze przyjazne przeciętnym użytkownikom Internetu przeglądarki zaczęły powstawać ok. 1993 r. Na czoło wkrótce wysunął się program Mosaic (2), udoskonalony w postaci Netscape Navigator. W 1995 r. pojawił się Internet Explorer Microsoftu, który początkowo nie miał znaczenia, ale czekała go wielka przyszłość.
Internet Explorer (IE) był na nią wręcz skazany, gdyż dołączano go do pakietu oprogramowania Windows jako domyślną przeglądarkę. Wprawdzie Microsoft został w tej sprawie pozwany za praktyki antymonopolowe, ale i tak miał w 2002 r. 96% udziału w rynku przeglądarek. Całkowita dominacja.
W 2004 r. pojawiła się pierwsza wersja Firefoksa, który szybko zaczął odbierać rynek liderowi (3). Była to w dużym stopniu "zemsta zza grobu" Netscape’a, gdyż "ogniowy lisek" rozwijany był na kodzie źródłowym starej przeglądarki powierzonym Fundacji Mozilli, skupiającej społeczność deweloperów. Już w 2009 r. Firefox wyszedł na prowadzenie globalnego rankingu, choć wyraźnego dominatora wówczas nie było i różne statystyki pokazywały zaciekłą rywalizację. W 2010 r. udział IE w rynku po raz pierwszy spadł trwale poniżej 50%.
Były to już inne czasy niż era wczesnego Internetu i mocno rósł nowy gracz - przeglądarka Chrome Google, uruchomiona w 2008 r. Przez pewien czas w rankingach takich jak StatCounter widać było trzy przeglądarki z mniej więcej równorzędną pozycją. Czasem na prowadzenie wracał Explorer, innym razem wyprzedzał go Chrome, a od czasu do czasu prowadził Firefox. Coraz większe znaczenie w danych dotyczących udziałów rynkowych rywalizujących programów miał Internet mobilny, a tu zdecydowanie dominował Google i jego system Android z Chrome’em.
Trwała wciąż wieloletnia druga wojna przeglądarkowa. Wreszcie, po ciężkich bojach, Chrome w 2015 r. na stałe wyprzedził konkurentów. W tym samym roku Microsoft zaprzestał rozwijania nowych wersji Internet Explorera, wprowadzając nową przeglądarkę Edge w Windows 10.
Do 2017 r. udziały Opery, Firefoksa i Internet Explorera spadły znacznie poniżej 5% dla każdej z nich, natomiast Google Chrome osiągnął ponad 60% rynku na całym świecie. W maju 2017 r. Andreas Gal, jeden z byłych szefów Mozilli, publicznie oświadczył, że Google Chrome wygrał drugą wojnę przeglądarkową (4). Do końca 2019 r. udział Chrome’a w rynku wzrósł do 70%.
To jednak wciąż mniej niż miało IE w 2002 r. Warto zresztą dodać, że po osiągnięciu tamtej dominacji Microsoft już tylko zsuwał się w przeglądarkowych bojach coraz niżej po drabinie - aż musiał ukorzyć się i sięgnąć po narzędzia programistyczne swojego wielkiego konkurenta. Pamiętajmy też o tym, że Fundacja Mozilli jest organizacją non-profit i jej walkę napędzają nieco inne motywacje niż w przypadku goniącego za przychodami Google’a.
I tak jak wspomnieliśmy - gdy nowa wojna przeglądarkowa będzie toczyć się o prywatność i zaufanie użytkowników, to Google, które ma akurat w tej dziedzinie coraz gorsze notowania, wcale nie stoi na pozycji skazanego na sukces. Ale oczywiście walczyć będzie.
Mirosław Usidus
Zobacz także:
e-Technologie: Internet bez IP
Microsoft podąża za przykładem Apple'a