Dlaczego musisz używać Facebooka choć wydaje ci się, że chcesz. Potwór zbudowany z lubisiów
Dość powszechnie wiadomo, że algorytm ów został zaprojektowany tak, by "przyklejać" użytkowników do treści, które najbardziej ich interesują. Mechanizmy te są tak dostrojone, aby serwować coraz więcej i więcej tego, co lubisz, udostępniasz, komentujesz, klikasz, czy to będzie piłka nożna, czy filmy na Netflixie, Lewandowski, lub też koreański pop.
No tak, ale na pierwszy rzut oka, brzmi to całkowicie w porządku. Skoro czymś się interesuję i to lubię, to co w tym dziwnego a tym bardziej złego, że algorytmy podsuwają mi coraz więcej treści o tej tematyce.
A jednak nie jest to rzecz niewinna, przekonują badacze, gdyż algorytm ten wzmacnia przekaz (1) zarówno pozytywny jak i negatywny, ostatecznie deformuje sferę docierających do użytkownika informacji, zamykając go na treści o odmiennym charakterze. Zjawisko tworzenia bańki tematycznej znane jest zresztą nie tylko z mediów społecznościowych. Tworzy ją również Google na podstawie danych, które zbiera o zachowaniu i preferencjach użytkowników. Jednak w Google’u, kręci się to wokół komercji, reklam, zakupów itd. Na Facebooku sięga to głębszego obrazu świata i nawet kształtowania światopoglądu.
Wyobraźmy sobie taki np. ciąg zdarzeń:
Ktoś w dyskusji o badaniach kosmosu podsuwa ci w komentarzu link do artykułu zawierającego spiskową teorię głoszącą, że lądowanie człowieka na Księżycu to było wielkie oszustwo a to co widzieliśmy na ekranach TV było sprytną inscenizacją. Klikasz i przeglądasz artykuł z "dowodami" na jakiejś podejrzanej stronie internetowej. Oczywiście zachowujesz rezerwę i nie stajesz się zwolennikiem teorii "księżycowego spisku". Jednak algorytm Facebooka nie śpi. Odebrawszy sygnał o twoim zainteresowaniu taką tematyką czy danym serwisem WWW, podsuwa ci kolejne materiały. Klikasz coraz więcej. Stopniowo stajesz się "osobą zainteresowaną tematem", skąd tylko kilka kroków do opinii, że "kto wie, jak naprawdę było" i dalej "oni coś muszą ukrywać" itd. Im bardziej klikasz i pogłębiasz zainteresowanie tematem, tym więcej dostajesz tego rodzaju treści, dzięki algorytmowi facebookowemu, który jednocześnie efektywnie odcina cię od alternatywnej wiedzy na ten temat, bo przecież "nie interesuje cię to".
W ten właśnie sposób sam tylko wbudowany w platformę społecznościową mechanizm serwowania treści potrafi wychować zwolennika teorii spiskowej, fanatyka politycznej lub religijnego, osobę, która nie potrafi normalnie dyskutować tylko hejtuje i trolluje.
Facebook zaprojektowany jak paczka papierosów
Były manager Facebooka d.s. monetyzacji, Tim Kendall (2), który pracował dla Marka Zuckerberga w kluczowych latach budowania platformy i dynamicznego wzrostu od 2006 do 2010 roku, pod koniec września ub. roku był przesłuchiwany w amerykańskiej Izbie Reprezentantów. Pytano go o rolę mediów społecznościowych w rozpowszechnianiu treści ekstremistycznych. Według jego zeznań, w tamtym czasie, szef Facebooka Mark Zuckerbeg, podobnie jak wielkie firmy tytoniowe, skupiał się głównie na tym, by jego produkt był jak najbardziej uzależniający.
"Sięgaliśmy do podręcznika metod stosowanych przez Big Tobacco (z ang. "Wielki Tytoń", koncerny tytoniowe), pracując intensywnie, aby nasza oferta nade wszystko była uzależniająca," mówił Tim Kendall. "Firmy tytoniowe początkowo chciały tylko tego, aby działanie nikotyny wzmocnić. Ale ostatecznie to nie wystarczało do rozwoju biznesu w tak szybkim tempie, jakby tego chcieli. Dlatego zaczęto dodawać cukier i mentol do papierosów, aby utrzymać dym w płucach przez dłuższy czas.
Na Facebooku, dodawaliśmy z kolei mechanizmy takie jak aktualizacje statusu, tagowanie zdjęć i funkcje "lubię to", co uczyniło status i reputację społecznościową czymś najważniejszym dla użytkownika i od tego właśnie najsilniej się uzależniali. Obecnie to już problem z dziedziny zdrowia psychicznego".
"Firmy tytoniowe dodawały amoniak do papierosów, aby przyspieszyć proces przenikania nikotyny do mózgu," snuł analogie Kendall, wyjaśniając, iż, w jego ocenie, w społecznościach podobną rolę odgrywają "ekstremalne, rozpalające emocje treści, szokujące obrazy, brutalne filmy wideo i nagłówki, które wywołują zaostrzanie plemiennych podziałów". Wszystko to, jak dodał, prowadzi do "ekstremalnego angażowania" i coraz silniejszego napływu zysków do kasy Facebooka. "Platforma jest w stanie dostarczyć tę rozpalającą emocje treść do właściwej osoby, we właściwym czasie, w taki sposób jak dana osoba właśnie oczekuje. To jest ich amoniak," skwitował zeznający.
Media społecznościowe żerują na najbardziej pierwotnych obszarach ludzkiego mózgu. Algorytm maksymalizuje uwagę użytkownika, uderzając go wielokrotnie treściami, które wyzwalają w nim najsilniejsze emocje. Wszystko tu ma na celu prowokację, wstrząs i wściekłość. Kiedy widzisz coś, z czym się nie zgadzasz, czujesz się zmuszony do ostrej odpowiedzi, ataku. Ludzie reprezentujący przeciwne poglądy mają te same impulsy. Za wzmacnianie i kontynuację cyklu odpowiada opisany wyżej algorytm serwujący treści. Chętnie i suto dostarcza broni obu stronom sporu w niekończącej się wojnie na słowa i dezinformację. Technologia ta jest coraz inteligentniejsza i skuteczniejsza w wyzwalaniu emocjonalnych reakcji.
Kendall podkreśla, że to nie przypadek, niezamierzony efekt czy nieoczekiwany przez projektantów systemu skutek uboczny. On od początku został zaprojektowany z myślą by tak działać, bo generowanie skrajnych emocji i aktywności użytkowników jest korzystne dla Facebooka, przekłada się na brzęczącą monetę. Kendall żałuje tego, do czego przyłożył rękę, choć wtedy, kilkanaście lat temu, nie zdawał sobie jeszcze sprawy, co to wszystko oznacza.
W opisach badań naukowych nad fenomenem social media pojawiają się podobne wątki i rozważania jak w literaturze poświęconej uzależnieniom od alkoholu, tytoniu czy narkotyków (3), choć badacze nie chcą jeszcze ostatecznie wyrokować, czy korzystanie z mediów społecznościowych powoduje np. depresję, czy też jest może tak, że ludzie ze skłonnościami do depresji chętniej zanurzają się w cyfrowym świecie. W publicystyce zachodniej znane jest pojęcie "social media depression", które nie ma jeszcze charakteru naukowego. Opisuje cały kompleks stresów i frustracji konsumenta internetu. Od napięcia spowodowanego brakiem mobilnego zasięgu, huśtawki nastrojów spowodowanych przerwami z działaniu sieci aż po osamotnienie, gdy w twojej sieci społecznościowej brak odzewu i interakcji, nikt nie komentuje, nie lubi i nie udostępnia.
Psycholog Jim Daley w artykule opublikowanym w 2018 r. w "The Huffington Post" nazwał ten syndrom - DA, "disconnectivity anxiety" ("diskonektofobia"?). Choć nie jest to jeszcze oficjalnie uznane zaburzenie psychiczne, Daley uważa, że problem narasta. "DA wiąże się narastaniem negatywnych emocji, takich jak strach, złość, frustracja, rozpacz i fizyczne cierpienie. Jedyną ulgę, choć krótkotrwałą, daje przywrócenie połączenia z internetem". Wcześniej Holly Shakya z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego i Nicholas Christakis, profesor z Yale, spędzili dwa lata badając ponad pięć tysięcy pełnoletnich ludzi, z próby badawczej Gallupa, a wyniki swoich badań opublikowali w 2017 r.
Naukowcy śledzili sposób korzystania przez nich z Facebooka, konfrontując te badania z diagnozami ich samopoczucia emocjonalnego i fizycznego, a także wskaźnikiem masy ciała (BMI). "Nasze wyniki wykazują, że chociaż ogólnie sieci społecznościowe były pozytywnie kojarzone, nie dotyczyło to Facebooka," podsumowali badacze w artykule, który ukazał się w "Harvard Business Review". "Negatywne wyniki były szczególnie wyraźne, jeśli chodzi o zdrowie psychiczne".
Jeszcze wcześniejsze badania sugerowały, że serwisy te stwarzają coś w rodzaju fałszywej presji na użytkownika ze strony innych członków społeczności. Ponieważ większość ludzi unika publikowania na platformie negatywnych treści lub informacji o stresujących przeżyciach, sieć społecznościowa kreuje mylący obraz środowiska, w którym każdy wydaje się radzić sobie lepiej i mieć więcej frajdy z życia niż ty. Jak zauważają badacze, ekspozycja wyselekcjonowanych, mających "wizerunkowy" i "promocyjny" charakter, obrazów z życia innych ludzi prowadzi do porównań stawiających nasze doświadczenie życiowe w negatywnym świetle.
Badania naukowców z Uniwersytetu w Chicago już w 2012 roku, na grupie badawczej z Niemiec, wykazały, że korzystanie z social mediów należy do najsilniejszych popędów współczesnych ludzi, znajdując się w tej samej grupie co popęd płciowy, spanie, picie alkoholu lub palenie papierosów. W tym samym roku naukowcy z Uniwersytetu w Bonn wysunęli przypuszczenie, że za uzależnienie od Internetu odpowiada gen CHRNA4, ten sam, który stoi za nałogiem nikotynowym.
Facebook chce leczyć problem wywołany przez Facebooka
Nawet niektórych przedstawicieli Facebooka zaczął w końcu przerażać potwór, którego stworzyli. W 2017 Chamath Palihapitiya, były wiceprezes Facebooka, powiedział: "Krótkotrwałe, napędzane dopaminą pętle zwrotne, które stworzyliśmy w Facebooku, niszczą społeczeństwo, jakie znamy. Brak dyskursu obywatelskiego, brak współpracy, dezinformacja, błędy". Podczas wystąpienia na Uniwersytecie Stanforda mówił też o "pielęgnowaniu naszego życia na podstawie społecznościowych wyobrażeń o doskonałości" i "natychmiastowych nagrodach - sygnałach społecznościowych, serduszkach, lubisiach, kciukach do góry" które otrzymujemy. "Chętnie i bezkrytycznie łączymy to wszystko z wartościami i z prawdą, choć to tylko krótkotrwała i niemal natychmiast przemijająca popularność. Gdy zastrzyk dopaminy instant przestaje działać, zostaje pustka," podsumował Palihapitiya.
Problem nie maleje, choćby dlatego, że ludzie zdają się coraz bardziej zdani na social media. Według raportu Pew Research Center, ponad połowa wszystkich dorosłych Amerykanów czerpie wiadomości z Facebooka. Według badań Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych (IBIMS) oraz Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych (IBRIS), opublikowanych w styczniu 2021 roku, Facebook i Twitter są głównym źródłem wiadomości dla 38,8 procenta Polaków.
Dane te zna sam Facebook, który ogłosił w lutym 2021 r., że zaczyna ograniczać ilość treści politycznych, które użytkownicy widzą w swoich kanałach informacyjnych. Mark Zuckerberg napisał, że "będzie to zbliżać ludzi i promować zdrowszy charakter społeczności". Zatem, jak się zdaje, w ocenie szefostwa platformy, problemem jest głównie polityka i jej wyrzucenie z Facebooka uzdrowi serwis i użytkowników zarazem z chorobliwych pętli uzależnienia, emocji, polaryzacji. Czy nie jest to zbyt prosta diagnoza i zbyt szybko wystawiona recepta?
Mirosław Usidus