Z piłą na inteligentne latarnie
Październikowy zakaz maskowania twarzy ma zastosowanie do publicznych zgromadzeń z udziałem ponad kilkudziesięciu osób i podlega karze grzywny – oprócz kary roku pozbawienia wolności. Jednak jego egzekwowanie może okazać się trudne, bo demonstranci ani myślą przestrzegać przepisów.
Na ironię zakrawa fakt, że ogłaszając zakaz zakrywania twarzy maskami podczas publicznych zgromadzeń, władze Hongkongu powołały się na ustawę z czasów kolonialnych, która zezwala na regulacje tego typu, gdy terytorium staje w obliczu „poważnego zagrożenia”. A zatem kolonialne prawo ma służyć systemowi totalitarnej kontroli sprowadzanemu z Chin, które dwadzieścia lat temu, przejmując kontrolę nad Hongkongiem, z wielką pompą fetowały „koniec epoki kolonialnej”.
Protesty w Hongkongu rozpoczęły się cztery miesiące wcześniej. Obywatele sprzeciwiali się ustawie, która pozwalałaby na ekstradycję na kontynentalne terytorium Chin wszystkich podejrzanych o popełnienie przestępstwa. Cały świat był od tego czasu świadkiem dziesiątek gwałtownych starć ulicznych pomiędzy demonstrantami i policjantami.
Jednym z charakterystycznych obrazów tej małej hongkońskiej rewolucji były maski i parasole, niekoniecznie służące ochronie przed gazem łzawiącym, smogiem i deszczem. Mieszkańcy enklawy dobrze wiedzą, jakim krajem stają się Chiny i dlaczego w miejscach publicznych – zwłaszcza, gdy występuje się przeciw władzy – lepiej nie pokazywać twarzy.
Oczywiście demonstranci w Hongkongu mają mnóstwo haseł czysto politycznych, chcą chronić autonomię swojego terytorium i cieszyć się większą niż w kontynentalnych Chinach swobodą, w tym wolnością słowa. Jednak ich walka jest ciekawa także dlatego, że są w niej silnie zaznaczone akcenty sprzeciwu wobec systemu totalnego szpiegowania obywateli, jaki wprowadzany jest konsekwentnie i metodycznie w Chinach.
Zanim obrońcy demokracji ruszyli na ulice przeciw zakazowi noszenia masek, atakowali obiekty związane lub tylko kojarzone z systemem monitoringu – m.in. niszczyli za pomocą pił zainstalowane na ulicach miasta tzw. inteligentne latarnie (2).
Według niosących się po tłumie pogłosek, wyposażone w czujniki i kamery, umieszczone nad najgęściej zaludnionymi obszarami terytorium lampy uliczne służą do monitoringu i rozpoznawania twarzy. Pogłoski te nie zostały udowodnione, ani obalone. Lęki przed inwigilacją są jednak na tyle silne, że protestujący obalili kilkadziesiąt słupów i instalacji, od czasu gdy zaczęły się pojawiać na ulicach w lipcu tego roku.
Po fali niszczycielskich incydentów TickTack Technology Limited – lokalna firma dostarczająca części do inteligentnych lamp – ogłosiła, że rozwiązuje umowę z rządem Hongkongu, choć obsłużyła jedynie pięćdziesiąt z dwustu obiektów, do których zobowiązała się zainstalować swoje wyroby. Przedstawiciele TickTack oświadczyli, że oprócz szkód materialnych, które poniosła firma, jej pracownicy otrzymywali groźby.
Władze Hongkongu przyznały co prawda, że latarnie są wyposażone w sprzęt zdolny do szpiegowania obywateli, ale obawy protestujących pozostają wg nich nieuzasadnione. Nicholas Yang Wei-Hsiung, sekretarz Hongkongu ds. innowacji i technologii, powiedział w rozmowie z „South China Morning Post”, że wszystko to „teorie spiskowe”.
W lipcu, kiedy zainstalowano pierwszą partię tych lamp, urzędnicy obiecali wyłączyć niektóre funkcje monitorujące, w tym rozpoznawanie tablic rejestracyjnych i ciągły nadzór audiowizualny. Tony Wong, asystent szefa rządu ds. informacji w Hongkongu, powiedział na niedawnej konferencji prasowej, że urządzenia te nie są zdolne do rozpoznawania twarzy.
To nie powstrzymało jednak fali buntu. Na Facebooku, Reddit-cie i Twitterze protestujący zamieszczali zdjęcia z rozprutymi mechanizmami smart-latarni. Na podstawie wyglądu tych wewnętrznych układów pojawiły się opinie, że stosowane w nich technologie śledzenia mogą być podobne do systemów nadzoru stosowanych przez rząd chiński w Ujgurskim Autonomicznym Regionie Xinjiang, wobec mieszkającej tam muzułmańskiej mniejszości, wykazującej tendencje separatystyczne.
Jednak eksperci uważają, że same zdjęcia kart RFID i kabli ethernetowych nie są jeszcze dowodem na podobieństwo stosowanych w Hongkongu technik do tych wykorzystywanych przez Chiny gdzie indziej w ramach metod śledzenia i nadzoru.
Nawiasem mówiąc, wg relacji reporterów „New York Timesa”, nieustanna inwigilacja zamieniła terytoria Ujgurów w Xinjiang niemal w więzienie. Chińska policja ustanowiła punkty kontrolne do skanowania twarzy i nakazała mieszkańcom instalowanie oprogramowania monitorującego na telefonach.
Mieszkańcy Hongkongu świetnie o tym wszystkim wiedzą i chyba zrozumiałe jest, że nie chcą podobnych rozwiązań u siebie.
Mirosław Usidus