Wojna w sieci. Bomby i memy
Wcześniejsze doświadczenia sugerowały rosyjskie wojsko szybko podejmie działania mające na celu ograniczenie dostępu do ukraińskiego Internetu jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę. Mimo że funkcjonowanie niektórych ukraińskich rządowych serwisów internetowych, a także część usług finansowych, zostało przerwane w wyniku rozproszonych operacji typu DDoS, Ukraina nie doświadczyła szerzej zakrojonych blokad w dostępie do Internetu.
Wicepremier Ukrainy, Mychajło Fiodorow w trzecim dniu wojny zwrócił się do Elona Muska, by jego firma "dostarczyła Ukrainie stacje Starlink" (1). Zaledwie dwa dni później Fiodorow zamieścił na Twitterze zdjęcie z przybycia stacji Starlink wraz z wyrazami wdzięczności, choć początkowe doniesienia, że to wyraz hojności firmy Muska zostały potem zweryfikowane. Okazało się, że operację finansował rząd USA.
Stacja Starlink to odbiornik naziemny łączący się z siecią małych satelitów na niskiej orbicie okołoziemskiej, zapewniających dostęp do Internetu o szerokopasmowej przepustowości. Choć nic nie wskazuje na to, by Ukraina wykorzystywała Starlink do celów wojskowych, istnieje taka możliwość. Tak czy inaczej Ukraina nie została pozbawiona internetu, ale to dopiero początek wojny o sieci i w sieci.
Ukraińska Armia Informatyczna
Oprócz bomb i rakiet na Ukrainę spadł jeszcze przed wojną "kinetyczną", grad broni cybernetycznej pochodzącej z Rosji (2) Wśród wielu ataków malware’u pochodzenia rosyjskiego firma Microsoft wykryła m.in. infekujące komputery osobiste złośliwe oprogramowanie typu "wiper", które czyści zasoby pamięci w nieodwracalny sposób. Microsoft wykrył również inne złośliwe oprogramowanie o nazwie "FoxBlade", którego celem jest wykradanie danych dotyczących służby zdrowia, baz ubezpieczeniowych i transportowych.
26 lutego wspomniany już minister Fiodorow powołał do życia "Ukraińską Armię Informatyczną", nie jako gotową formację ale raczej jako zaproszenie dla hakerów z całego świata, aby stanęli do walki przeciwko Rosji. Na kanale tej formacji w serwisie Telegram zameldowało się już kilkaset tysięcy użytkowników. Zapewne "hakerzy", cokolwiek to słowo znaczy, stanowią tam mniejszość. Więcej jest natomiast chętnych do pomocy w wojnie informacyjnej w internecie. Kanał pomagał też w koordynacji i mobilizacji do ataków typu cybernetycznego, głównie DDoS.
W pierwszej fazie wojny sporo było doniesień o blokadach szeregu rosyjskich instytucji państwowych i podmiotów komercyjnych. Jak twierdzą eksperci, strategia Ukrainy polegająca na poszukiwaniu międzynarodowej brygady hakerów ma sens w przypadku kraju znajdującego się w stanie oblężenia. Cybernetyczni ochotnicy są kierowani na kanał Telegramu, gdzie publikuje się informacje o projektach i celach ofensyw. Cele ataków hakerskich i DDoS przeplatają się z instrukcjami, jak prowadzić wojnę informacyjną w imieniu Kijowa.
Doniesienia o hakerskich włamaniach do różnego rodzaju baz instytucji związanych z obronnością nie zawsze były wiarygodne. Chociaż grupy haktywistów, takie jak Anonymous, głośno mówią o swoim zaangażowaniu, twierdząc między innymi, że włamały się do rosyjskich rządowych baz danych, wiele z tych doniesień zostało szybko obalonych.
Pojawiały się jednak także być może bardziej realne działania, np. grup takich jak "białoruska cyberpartyzantka", antyreżimowej organizacji, która ma na swoim koncie potwierdzone działania na terenie własnego kraju. Jej przedstawiciele twierdzili, że uczestniczyli w hybrydowych działaniach "cyberfizycznych" mających na celu sabotowanie białoruskich linii kolejowych wykorzystywanych do transportów wojskowych dla rosyjskiej armii. Niezależnie od tego jaki rzeczywisty skutek odniosły działania te zostały dostrzeżone w Moskwie. Rzeczniczka rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Maria Zacharowa mówiła w wypowiedzi dla rosyjskich mediów, że kraj jest atakowany przez "cyberterrorystów z Ukrainy".
Z drugiej strony zidentyfikowano Ghostwritera, grupę hakerską powiązaną z Rosją i Białorusią, która próbowała włamywać się na profile społecznościowe przedstawicieli wojska i władz ukraińskich, aby siać dezinformację. Głośno o tej formacji stało się po tym jak Meta, macierzysta firma Facebooka usunęła szereg kont i grup szerzących skierowaną przeciw postepowaniu polskich władz na granicy z Białorusią.
Jakie są i czy w ogóle są jakieś efekty tych działań w Rosji trudno powiedzieć. Wiele rosyjskich stron działa obecnie tylko na terenie Rosji, ponieważ odmawiają one wszelkich połączeń z zagranicy. Jest to obrona przed międzynarodowymi atakami. Warto pamiętać, że ataki typu denial-of-service są wprawdzie technicznie proste do przeprowadzenia, to jednak dość łatwo odwracalne.
Warto pamiętać o tym, że działania wyżej opisane, czyli ataki hakerskie, DDoS, włamania na serwery i kradzieże baz danych są z punktów widzenia prawa obowiązującego w krajach zachodnich przestępstwem. Choć mogą nam się podobać w sensie emocjonalnym, oficjalnie żadne państwo tego nie popiera.
Wojna informacyjna o niskim progu wejścia
Jeszcze bardziej widoczna wojna w cyberprzestrzeni toczy się w sferze informacji, dezinformacji, zwalczania jej i dominacji w sferze narracji. W skrócie nazywa się to wojną informacyjną. W nowoczesnym środowisku medialnym, charakteryzującym się natychmiastową wymianą informacji i wysokim poziomem indywidualnego uczestnictwa w mediach społecznościowych przeciętni ludzie odgrywają coraz większą rolę w tak rozumianych "działaniach bojowych".
To wojna w mediach społecznościowych, inna niż ta toczona dawniej w tradycyjnych mediach. W dawnym świecie też toczono wojny informacyjne, ale było to ścieranie się oficjalnych, scentralizowanych lub przynajmniej centralnie kontrolowanych ośrodków propagandy. W internecie bariera wejścia jest bardzo niska, także dla chętnych do udziału w wojaczce "na informacje i propagandę".
Według ekspertów, choć oczywiście Rosjanie wykorzystują internet i media społecznościowe do propagowania własnej wersji wydarzeń a często do siania dezinformacji, niezgody, sporów politycznych i negatywnych postaw, jak np. w Polsce w stosunku do ukraińskich uchodźców, to jednak Ukraińska armia ochotników wojny informacyjnej jest bardziej autentyczna, wolontariacka i masowa.
Rząd rosyjski stara się ograniczyć rozprzestrzenianie się informacji wśród ludności w swoim kraju i promować oficjalne uzasadnienia inwazji, nie nazywają jej zresztą w ten sposób. Rosyjskie media państwowe rozpowszechniają informacje wskazujące, że inwazja była koniecznym środkiem z powodu NATO i zagrożeń ze strony USA i ich zachodnich sojuszników. Ta wątpliwa konstrukcja konfrontowana była z tym co rzeczywiście Rosjanie robili na Ukrainie, zabijaniem ludności cywilnej, z gwałtami i rabunkami.
Raczej trudno utrzymywać, że powyższą konfrontację Rosjanie wygrali, ale inna, typowa dla ich działań, także znacznie wcześniejszych, strategia dezinformacyjna polegająca na rozpowszechnianiu ogromnych ilości fałszywych i wprowadzających w błąd informacji w celu rozmycia prawdziwego przebiegu i sensu wydarzeń, jak oceniają komentatorzy, przynosi pewne efekty. Widać je było, gdy zastosowano tę strategię po zestrzeleniu przez separatystów rosyjskich z Donbasu malezyjskiego samolotu pasażerskiego.
W agresji rosyjskiej na Ukrainę pojawiły się też nowe formy działań dezinformacyjnych, wykorzystujące techniki deepfakes. W trzecim tygodniu wojny w sieci pojawiło się nagranie z Wołodymyrem Zełeńskim, ubranym w ciemnozieloną koszulę, z godłem swojego kraju w tle. Poza głową, ciało ukraińskiego prezydenta prawie nie poruszało się podczas przemówienia. Fałszywka wzywała Ukraińców, by poddali się Rosji. W sieci rozpowszechniony był inny deepfake, przedstawiający Władimira Putina rzekomo ogłaszającego pokój w wojnie na Ukrainie.
Teatr działań zbrojnych w infosferze
Nie po raz pierwszy media społecznościowe odegrały istotną rolę w propagandzie wojennej. Wielu ekspertów uważa konflikt między Izraelem a Gazą z 2012 r. za pierwszą na świecie "wojnę na Twitterze". Izrael ogłosił swoją ofensywę w mediach społecznościowych, a przez cały czas trwania konfliktu Hamas i Izrael wykorzystywały media społecznościowe, aby przekonać opinię światową do swoich racji. W kolejnych latach obserwowaliśmy coraz szersze wykorzystanie mediów społecznościowych do narracji o konfliktach, począwszy od ISIS siejącego terror przez transmisje egzekucji, aż przedstawicieli Armenii i Azerbejdżanu wykorzystujących platformy społecznościowe podczas konfliktu o Górski Karabach w 2020 roku do prezentowania swoich stanowisk, mobilizowania ludności i informowania o aktualnym stanie konfliktu.
Jednocześnie popularne platformy mediów społecznościowych, takie jak Facebook, Twitter a ostatnio TikTok, stały się cennym źródłem informacji wywiadowczych. To wywiad oparty na otwartych źródłach (Open-Source Intelligence, OSINT) czyli zbieraniu, ocenie i analizie publicznie dostępnych informacji.
Ukraina wykorzystała media społecznościowe do przedstawienia argumentów przeciw rosyjskiej inwazji i do zjednoczenia światowej opinii publicznej przeciwko Putinowi. Ukraińcy wykorzystywali memy (takie jak "duch Kijowa"), memy i satyrę, aby wyśmiewać i upokarzać Rosję, podnosząc morale obywateli Ukrainy. "Washington Post" uznał wojnę na Ukrainie za "najbardziej internetową wojnę w historii". Twitter ogłosił, że będzie oznaczał ostrzeżeniem wszystkie treści pochodzące z rosyjskich mediów rządowych. Meta i TikTok zablokowały dostęp do rosyjskich mediów państwowych na terenie UE, na prośbę państw członkowskich. Google, YouTube i Facebook zakazują rosyjskim mediom państwowym zamieszczania reklam.
Będące od paru lat pod presją firmy Big Tech zresztą skorzystały z okazji by przypomnieć, że ich działalność jest nierozerwalnie związane z bezpieczeństwem narodowym Stanów Zjednoczonych. Na przykład Mark Zuckerberg, dyrektor generalny firmy Meta, oświadczył, że rozbicie Big Tech oznaczałoby utratę kontroli nad główną amerykańską dźwignią wpływów geopolitycznych.
Niektórzy komentatorzy twierdzą, że ubocznym skutkiem tej wojny i reakcji firm technologicznych było przyspieszenie rozpadu sieci w kierunku tzw. splinternetu. Zjawisko to znane było i opisywane od lat. Wydzielenie własnego, ściśle kontrolowanego obszaru sieci przeprowadziły Chiny, Iran i Rosja. Od niedawna pojawia się kolejna grupa państw, takich jak Brazylia, Indie, Nigeria i Turcja, które wprowadzają przepisy ograniczające globalny charakter sieci.
Wnioski z wojny z Ukrainie to nie tylko zwrócenie uwagi na techniki walki i taktykę teoretycznie słabszej strony na polu walki. Nie tylko wykazanie słabości niektórych teoretycznie potężnych rodzajów oręża. To również kolejne potwierdzenie potęgi sieci i internetu jako obszaru działań wojennych zarówno w dziedzinie klasycznej cyberwojny dotyczącej bezpieczeństwa systemów, jak też konfrontacji w infosferze.
Mirosław Usidus